wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 2



- No to wszyscy gotowi? – spytał Harry, który już od pół godziny czekał aż wszyscy będą przygotowani do wyjścia. Jak można się domyślić nie był z tego powodu ucieszony.
- Jeszcze 5 minut. – Ginny za każdym razem odpowiadała w ten sam sposób, gdy mąż ją o to spytał.
- Z tych twoich 5 minut uzbierało się już lekko 60 minut. – złośliwie odpowiedział jej Harry, który miał już dość ciągłego przeciągania małżonki. Jego twarz zaczęła upodabniać się do czerwonej koszuli Harry'ego. 
- Nie denerwuj się tak, gdybyś ty miał na głowie jeszcze dzieci oprócz własnego nosa też byś nie mógł wyszykować ich i jeszcze do tego siebie na czas!!! – zdenerwowała się kobieta i z resztą trudno jest się jej dziwić, w końcu prawda stała po jej stronie. 
- No już, spokojnie. Co mam zrobić? – Harry w głębi duszy wiedział, że Ginny ma rację, ale nie powiedział jej tego prosto w oczy. Posiadał w końcu z resztą jak większość mężczyzny swoją nieposkromioną dumę, która w ciąż wdawała się w dyskusję ze zdrowym rozsądkiem. 
- Zabierz Lili i Jamesa do auta, ja z Alem zaraz do was przyjdziemy, muszę coś mu powiedzieć. - powiedziała kobieta szybko wymyślając jakąś wymówkę, aby jeszcze bardziej przeciągnąć czas na swoją korzyść, gdy to powiedziała szybkim krokiem skierowała się do kuchni, aby zabrać jeszcze kilka rzeczy, i jak to typowa przedstawicielka płci żeńskiej do łazienki, aby te ostatnie sekundy wykorzystać do "przypudrowania noska".
- Dobrze, ale śpieszcie się. – Harry otworzył frontowe drzwi od domu i poszedł razem z dziećmi do samochodu.  Ginny rzeczywiście już po chwili też siedziała razem z Alem w mugolskim  środku transportu.
***
Po godzinie drogi, znaleźli się pod Dziurawym Kotłem. Cała piątka wysiadła z auta i ruszyła w stronę drzwi do Londyńskiego pubu. Przeszli przez niego szybkim krokiem i znaleźli się na podwórku pełnym koszy na śmieci. Podeszli do muru Harry wyciągnął różdżkę i stuknął nią pięć razy w odpowiednią cegłę, ściana niemal natychmiast rozsunę się ukazując długą ulicę pełną sklepów dla czarodziei.
- Możemy najpierw kupić mi różdżkę? – zapytał Albus uśmiechając się błagalnie do matki.
- Tak, sklep Ollivandera jest właściwie po drodze.
***
Tłum był tak wielki,  że czekali mniej, jak nie więcej niż 25 minut w kolejce do mistrza wandmarkeru. Kiedy w końcu nadeszła ich kolej Ollivander przyjrzał się chłopcu i poszedł na zaplecze.
- Tato gdzie on poszedł. – spytaj zaniepokojony Al, który zaczął obawiać się, że mężczyzna nie chce go obsłużyć.
- Po różdżkę dla ciebie. - uspokoił go Harry.
- Przecież tutaj jest ich bardzo dużo po co mu więcej?
- Może stwierdził, że jesteś wyjątkowy i potrzebujesz tak samo wyjątkowej różdżki. – ojciec uśmiechnął się do syna. W ty momencie  nadszedł starzec niosąc stos opakowań. Wyciągnął jedną różdżkę i podał chłopcu.
- Może ta… No machnij !!! – Al machnął ale nic się nie stało, starzec wyciągnął kolejną, ale ta też nie zareagowała na dłoń  chłopaka.
- Jak nie ta to już naprawdę nie wiem która!!!- powiedział już prawie zrezygnowany mężczyzna. 
- A jaka to? – spytał ciekawy Harry.
- Mahoń, a rdzeń włókno smoczego serca. – Garrick spojrzał znacząco na chłopca, ten wyczuł jego wzrok i automatycznie machnął różdżką… Ku zdziwieniu wszystkich z różdżki poszedł strumień iskier, uprzedni strach Albusa ustąpił miejsca nieposkromionej radości, która do reszty nim zawładnęła i jako trofeum wybrała sobie jego usta przekrzywiając smutną i pełną obaw podkówkę w szczery i promieniejący radością uśmiech.
- To różdżka dla ciebie. – powiedział Ollivander, zapakował ją i wręczył jak zasłużoną,oraz ciężkim wysiłkiem zdobytą nagrodę chłopcu. Gdy Albus z przejęciem oglądał różdżkę, Harry zapłacił za nią. Podziękował mężczyźnie i wyszedł, a cała rodzina za nim.
- No dobra, to teraz idziemy do Esów- Floresów, potem kupimy ci kociołek i składniki na eliksiry. – powiedziała Ginny, tonem jakby czytała listę wcześniej napisaną myślami w swojej głowie.
***
Gdy załatwili już przedtem wymienione sprawy, ruszyli w dalszą drogę, tym razem ich celem było zakupienie młodemu czarodziejowi godnej ucznia Hogwartu szaty. Kiedy Albus wszedł już w posiadanie swego jakże ważnego w życiu czarodzieja stroju, cała piątka ruszyła dalej, tylko Albus nie wiedział dokąd podążali tym razem, ale wiedział, że po drodze na pewno zahaczą o sklep ich wujka, brata Ginny, a mianowicie Georga. Brat matki chłopców prowadził razem z jej drugim bratem Ronem sklep o nazwie "Magiczne Dowcipy Weasley'ów". Gdy dotarli wreszcie na miejsce do którego zmierzali, Albus ujrzał gablotę która mieściła chyba wszystkie gatunki  i rodzaje sów, ale także i inne zwierzęta, które szczególnie upodobali sobie czarodzieje. Wzrok chłopca od razu przyciągnęła piękna nieskazitelnie biała sowa śnieżna, która wlepiała w jedenastolatka swoje ogromne, modre ślepia , chłopak tak zapatrzył się w głębie jej oczu, że nie zauważył kiedy reszta jego rodziny weszła do sklepu. Gdy chłopak zorientował się, że brak przy nim rodziców i rodzeństwa odruchowo wszedł do sklepu ze zwierzętami, jego odruch okazał się słuszny, cała jego rodzina przyglądała się różnego rodzaju stworzeniom. Gdy Harry zauważył stojącego przy drzwiach Albusa zawołał go do siebie:
- Al choć mam do ciebie sprawę!!! – posłuszny chłopak podszedł do ojca, niepewnym krokiem, gdyż nie wiedział czego się ma spodziewać.